Słowa, którymi rozpoczyna się Pismo Święte (Rdz 1, 1-19), sprawiają na mnie zawsze wrażenie świątecznego bicia wielkiego, starego dzwonu, który z daleka porusza serce swoim pięknem i godnością oraz pozwala przeczuć coś z tajemnicy tego, co wieczne. Dla wielu z tymi słowami łączy się wspomnienie pierwszego spotkania ze Świętą Księgą Boga, z Biblią, którą otworzono na tym miejscu i która wyprowadziła nas z naszego małego, dziecięcego świata, ujęła swoją poezją i pozwoliła przeczuć coś z niezmierzonego wymiaru stworzenia i Stworzyciela.
Na słowa te patrzymy jednak zarazem z pewną nieufnością. Są znane i piękne, ale czy również prawdziwe?
Na słowa te patrzymy jednak zarazem z pewną nieufnością. Są znane i piękne, ale czy również prawdziwe? Wszystko wydaje się przemawiać przeciwko ich prawdziwości, gdyż wyobrażenia, o których przed chwilą czytaliśmy, zostały dawno porzucone przez naukę: idea świata przejrzystego w czasie i przestrzeni, czy idea, według której świat został zbudowany stopniowo w ciągu siedmiu dni. Mówi się o pierwotnym wybuchu przed wieloma miliardami lat, od którego rozpoczęło się i wciąż trwa rozszerzanie się kosmosu. Gwiazdy nie zostały pozawieszane po kolei, nie tak powstały rośliny. Wszechświat i ziemia stały się takimi, jakimi je dzisiaj znamy, na krętych drogach w ogromnych odstępach czasu.
Czy zatem wszystko to nie jest już prawdziwe? Rzeczywiście, niedawno jeden z teologów powiedział, że pojęcie stworzenia stało się czymś nierealnym. Ktoś, kto jest intelektualnie szczery, nie powinien mówić o stworzeniu, lecz wyłącznie o mutacji i selekcji. Czy zatem słowa Księgi Rodzaju jeszcze obowiązują?
Biblia nie jest podręcznikiem nauk przyrodniczych ani nie chce nim być. Jest księgą religijną i dlatego nie można z niej czerpać informacji naukowych.
A może wraz z całym Słowem Bożym, z całym objawieniem biblijnym zostały przeniesione do sfery snów z dzieciństwa ludzkości, snów, do których być może tęsknimy, ale nie możemy do nich powrócić, gdyż to oznaczałoby życie nostalgią. Czy istnieje jednak jakaś pozytywna odpowiedź, którą możemy przyjąć również w naszym czasie?
Różnica pomiędzy formą i treścią w opowieści o stworzeniu
Pierwsza próba odpowiedzi została opracowana już dawno, wówczas gdy powoli krystalizował (sic!) naukowy obraz świata. Prawdopodobnie wielu z nas spotkało się już z nią na lekcjach religii. Brzmi ona tak: Biblia nie jest podręcznikiem nauk przyrodniczych ani nie chce nim być. Jest księgą religijna i dlatego nie można z niej czerpać informacji naukowych, nie można się dowiedzieć, jak z naukowego punktu widzenia wyglądało powstanie świata; daje nam ona bowiem tylko wiedzę religijną. Wszystko inne jest obrazem, sposobem na to, aby przybliżyć człowiekowi to, co jest głębsze i istotniejsze.
Świat nie jest, jak sądzili ówcześni ludzie, chaosem walczących ze sobą sił, nie jest mieszkaniem demonicznych mocy, przed którymi człowiek musi się bronić.
Trzeba odróżnić między przedstawiającą formą i przedstawioną treścią. Forma została zaczerpnięta z tego, co było zrozumiałe w ówczesnym czasie, z obrazów, którymi żyli ówcześni ludzie, którymi myśleli i w których się wyrażali. W nich mogli zrozumieć to, co większe i istotniejsze. I tylko to, co istotniejsze, na co wskazują obrazy, jest tym, o co chodzi, co pozostaje. Pismo Święte nie opowiada nam, w jaki sposób powstawały rośliny, jak ukształtowały się słońce i księżyc i gwiazdy, lecz ostatecznie chce nam powiedzieć tylko jedno: Bóg stworzył świat. Świat nie jest, jak sądzili ówcześni ludzie, chaosem walczących ze sobą sił, nie jest mieszkaniem demonicznych mocy, przed którymi człowiek musi się bronić. Słońce i księżyc nie są bóstwami, które panują nad człowiekiem, a nieba nie zamieszkują zmagające się ze sobą bożki, lecz wszystko pochodzi wyłącznie z jednej mocy, z wiecznego rozumu Boga, który poprzez słowo stał się mocą stwórczą. Wszystko pochodzi od Bożego słowa, od tego samego słowa, z którym spotykamy się w wydarzeniu wiary. W ten sposób ludzie, którzy dowiedzieli się, że świat pochodzi od Bożego słowa, nie tylko przestali się bać bożków i demonów; świat otworzył się na rozum, który wznosi się ku Bogu, a człowiek bez obawy mógł wyjść na spotkanie Boga.
Ludzienie tylko przestali się bać bożków i demonów; świat otworzył się na rozum, który wznosi się ku Bogu, a człowiek bez obawy mógł wyjść na spotkanie Boga.
Słowa te były prawdziwym oświeceniem, które usunęło bożki i tajemnicze moce i pozwoliło człowiekowi na poznanie, że „na całym świecie” istnieje tylko jedna moc, „a my jesteśmy w jej rakach”: żyjący Bóg. Tę moc, która stworzyła ziemio i gwiazdy, tę samą moc, która wszystko utrzymuje w istnieniu, spotykamy w Słowie Pisma Świętego. W Słowie tym dotykamy pierwotnego żywiołu świata, prawdziwej mocy nad mocami.
Sądzę, że to wszystko jest słuszne. Nie jest jednak wystarczające. Jeśli bowiem mówi się nam, że musimy odróżniać pomiędzy obrazami i tym, do czego się one odnoszą, to można zapytać: Dlaczego nie powiedziano tego już wcześniej? Najwidoczniej wcześniej nauczano inaczej, gdyż w przeciwnym razie nie doszłoby do procesu Galileusza. Pojawia się zatem podejrzenie, że ostatecznie wszystko to jest tylko sztuczką Kościoła i teologów, którzy właściwie nie wiedząc, jak sobie poradzić, ale też nie chcąc się do tego przyznać, wymyślają kryjącą ich zasłonę. W całości powstaje wrażenie, że dzieje chrześcijaństwa w ostatnich czterystu latach były nieustanną walką obronną, w której krok po kroku odstępowano od kolejnych twierdzeń wiary i teologii.
Dlaczego nie powiedziano tego już wcześniej? Pojawia się zatem podejrzenie, że ostatecznie wszystko to jest tylko sztuczką Kościoła i teologów, którzy właściwie nie wiedząc, jak sobie poradzić, ale też nie chcąc się do tego przyznać.
Oczywiście, zawsze znajdowano jakąś sztuczkę, aby móc się wycofać. Trudno jest jednak uniknąć wrażenia, że powoli cofamy się w pustkę i że nadejdzie chwila, w której nie będzie już czego bronić i czego zasłaniać, chwila, w której cały obszar Pisma i wiary zostanie zajęty przez rozum, niepozwalający im na dalsze trwanie. Wiąże się z tym jeszcze inny niepokój. Można bowiem zapytać: Jeśli teologowie, czy też Kościół, mogą w ten sposób przesuwać granice pomiędzy obrazem i jego treścią, pomiędzy tym, co należy do przeszłości, a tym, co nadał obowiązuje, todlaczego nie można tego robić również w innych przypadkach, na przykład cuda Jezusa. A jeśli tak, to dlaczego nie można by tego robić również w centrum – w przypadku krzyża i zmartwychwstania Pana?
Po takich teologicznych interpretacjach wielu ludzi ma wrażenie, że wiara Kościoła jest czymś w rodzaju meduzy, której nie można porządnie uchwycić.
Operacja, która broni wiary, mówiąc: Za tym, co widzimy i czego nie możemy już więcej bronić, znajduje się coś istotniejszego, co przemienia się często w formę kwestionowania wiary, gdyż pojawia się wówczas pytanie o szczerość jej interpretatorów oraz o to, czy w ogóle jest jeszcze coś trwałego. Po takich teologicznych interpretacjach wielu ludzi ma wrażenie, że wiara Kościoła jest czymś w rodzaju meduzy, której nie można porządnie uchwycić, odnaleźć punktu, na którym można by się oprzeć. Wiele dokonywanych bez pełnego przekonania interpretacji słów Biblii, które można dzisiaj spotkać i które są bardziej ucieczką niż interpretacją, prowadzi do chorobliwej formy chrześcijaństwa, które nie jest już przekonane o swojej prawdzie i dlatego nie może dawać oparcia i wywoływać entuzjazmu. Sprawia raczej wrażenie stowarzyszenia, które nadal mówi, chociaż właściwie nie ma już nic do powiedzenia, gdyż górnolotne słowa nie wyrażają przekonania, a jedynie usiłują ukryć jego utratę.