Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię (I)

Kolejny fragment homilii Josefa kard. Ratzingera „Na początku Bóg stworzył… Konsekwencje wiary w stworzenie” z 1985 r.

Słowa, którymi rozpoczyna się Pismo Święte (Rdz 1, 1-19), spra­wiają na mnie zawsze wrażenie świątecznego bicia wiel­kiego, starego dzwonu, który z daleka porusza serce swoim pięknem i godnością oraz pozwala przeczuć coś z tajemnicy tego, co wieczne. Dla wielu z tymi słowami łączy się wspo­mnienie pierwszego spotkania ze Świętą Księgą Boga, z Bi­blią, którą otworzono na tym miejscu i która wyprowadziła nas z naszego małego, dziecięcego świata, ujęła swoją poezją i pozwoliła przeczuć coś z niezmierzonego wymiaru stwo­rzenia i Stwo­rzyciela.

Na słowa te patrzymy jednak zarazem z pewną nieufno­ścią. Są znane i piękne, ale czy również prawdziwe?

Na słowa te patrzymy jednak zarazem z pewną nieufno­ścią. Są znane i piękne, ale czy również prawdziwe? Wszyst­ko wy­daje się przemawiać przeciwko ich prawdziwości, gdyż wyo­brażenia, o których przed chwilą czytaliśmy, zo­stały dawno porzucone przez naukę: idea świata przejrzy­stego w czasie i przestrzeni, czy idea, według której świat został zbudowany stopniowo w ciągu siedmiu dni. Mówi się o pier­wotnym wybuchu przed wieloma miliardami lat, od którego rozpoczęło się i wciąż trwa rozszerzanie się kosmosu. Gwiazdy nie zostały pozawieszane po kolei, nie tak powstały rośliny. Wszechświat i ziemia stały się takimi, jakimi je dzisiaj znamy, na krętych drogach w ogromnych odstępach czasu.

Czy zatem wszystko to nie jest już prawdziwe? Rze­czywiście, niedawno jeden z teologów powiedział, że pojęcie stworzenia stało się czymś nierealnym. Ktoś, kto jest inte­lek­tualnie szczery, nie powinien mówić o stworzeniu, lecz wyłącznie o mutacji i selekcji. Czy zatem słowa Księgi Rodzaju jeszcze obowiązują?

Biblia nie jest podręcz­nikiem nauk przyrodniczych ani nie chce nim być. Jest księgą religijną i dlatego nie można z niej czerpać informacji naukowych.

A może wraz z całym Słowem Bożym, z całym objawieniem biblijnym zostały prze­nie­sione do sfery snów z dzieciństwa ludzkości, snów, do których być może tęsknimy, ale nie możemy do nich powrócić, gdyż to oznaczałoby życie nostalgią. Czy istnieje jednak jakaś pozytywna odpowiedź, którą możemy przyjąć również w naszym czasie?

Różnica pomiędzy formą i treścią w opowieści o stworzeniu

Pierwsza próba odpowiedzi została opracowana już daw­no, wówczas gdy powoli krystalizował (sic!) naukowy obraz świata. Prawdopodobnie wielu z nas spotkało się już z nią na lekcjach religii. Brzmi ona tak: Biblia nie jest podręcz­nikiem nauk przyrodniczych ani nie chce nim być. Jest księgą religijna i dlatego nie można z niej czerpać informacji naukowych, nie można się dowiedzieć, jak z naukowego punktu widzenia wy­glą­dało powstanie świata; daje nam ona bowiem tylko wiedzę reli­gijną. Wszystko inne jest obrazem, sposobem na to, aby przy­bliżyć człowiekowi to, co jest głęb­sze i istotniejsze.

Świat nie jest, jak sądzili ówcześni ludzie, chaosem wal­czących ze sobą sił, nie jest mieszkaniem demonicznych mocy, przed którymi czło­wiek musi się bronić.

Trzeba odróżnić między przedstawiającą formą i przedstawioną treścią. Forma została zaczerpnięta z tego, co było zrozumiałe w ówczesnym czasie, z obrazów, którymi żyli ówcześni ludzie, któ­rymi myśleli i w których się wyrażali. W nich mogli zro­zu­mieć to, co większe i istot­niejsze. I tylko to, co istotniejsze, na co wskazują obrazy, jest tym, o co chodzi, co pozostaje. Pismo Święte nie opowiada nam, w jaki sposób powstawały rośliny, jak ukształtowały się słońce i księżyc i gwiazdy, lecz osta­tecznie chce nam po­wiedzieć tylko jedno: Bóg stworzył świat. Świat nie jest, jak sądzili ówcześni ludzie, chaosem wal­czących ze sobą sił, nie jest mieszkaniem demonicznych mocy, przed którymi czło­wiek musi się bronić. Słońce i księżyc nie są bóstwami, które panują nad człowiekiem, a nieba nie za­miesz­kują zmagające się ze sobą bożki, lecz wszystko pochodzi wyłącznie z jednej mocy, z wiecznego rozumu Boga, który poprzez słowo stał się mocą stwórczą. Wszystko pochodzi od Bożego słowa, od tego samego słowa, z którym spotykamy się w wydarzeniu wiary. W ten sposób ludzie, którzy dowiedzieli się, że świat pochodzi od Bożego słowa, nie tylko przestali się bać bożków i demonów; świat otworzył się na rozum, który wznosi się ku Bogu, a człowiek bez obawy mógł wyjść na spot­kanie Boga.

Ludzienie tylko przestali się bać bożków i demonów; świat otworzył się na rozum, który wznosi się ku Bogu, a człowiek bez obawy mógł wyjść na spot­kanie Boga.

Słowa te były prawdziwym oświeceniem, które usunęło bożki i tajemnicze moce i pozwoliło czło­wie­kowi na pozna­nie, że „na całym świecie” istnieje tylko jedna moc, „a my jesteśmy w jej rakach: żyjący Bóg. Tę moc, która stwo­rzyła ziemio i gwiazdy, tę samą moc, która wszystko utrzy­muje w istnieniu, spotykamy w Słowie Pisma Świętego. W Słowie tym dotykamy pierwotnego żywiołu świata, praw­dziwej mocy nad mocami.

Sądzę, że to wszystko jest słuszne. Nie jest jednak wys­tar­czające. Jeśli bowiem mówi się nam, że musimy odróżniać po­między obrazami i tym, do czego się one odnoszą, to moż­na za­pytać: Dlaczego nie powiedziano tego już wcześniej? Najwi­doczniej wcześniej nauczano inaczej, gdyż w prze­ciwnym razie nie doszłoby do procesu Galileusza. Pojawia się zatem po­dej­rzenie, że ostatecznie wszystko to jest tylko sztuczką Kościoła i teologów, którzy właściwie nie wiedząc, jak sobie poradzić, ale też nie chcąc się do tego przyznać, wymyślają kryjącą ich zasłonę. W całości powstaje wrażenie, że dzieje chrześ­cijańs­twa w ostatnich czterystu latach były nieustanną walką obronną, w której krok po kroku odstępowano od kolejnych twierdzeń wiary i teologii.

Dlaczego nie powiedziano tego już wcześniej? Pojawia się zatem po­dej­rzenie, że ostatecznie wszystko to jest tylko sztuczką Kościoła i teologów, którzy właściwie nie wiedząc, jak sobie poradzić, ale też nie chcąc się do tego przyznać.

Oczywiście, zawsze znajdowano jakąś sztuczkę, aby móc się wycofać. Trudno jest jednak unik­nąć wrażenia, że powoli cofamy się w pustkę i że nadejdzie chwila, w której nie będzie już czego bronić i czego zasłaniać, chwila, w której cały obszar Pisma i wiary zostanie zajęty przez rozum, niepozwalający im na dalsze trwanie. Wiąże się z tym jeszcze inny niepokój. Moż­na bowiem zapytać: Jeśli teologowie, czy też Kościół, mogą w ten sposób przesuwać granice pomiędzy obrazem i jego treścią, pomiędzy tym, co należy do przeszłości, a tym, co nadał obowiązuje, todlaczego nie można tego robić również w innych przypadkach, na przy­kład cuda Jezusa. A jeśli tak, to dlaczego nie można by tego robić również w centrum – w przypadku krzyża i zmartwych­wstania Pana?

Po takich teologicznych interpretacjach wielu ludzi ma wraże­nie, że wiara Kościoła jest czymś w rodzaju meduzy, której nie można porządnie uchwycić.

Operacja, która broni wiary, mówiąc: Za tym, co widzimy i czego nie możemy już więcej bronić, znajduje się coś istotniejszego, co przemienia się często w formę kwes­tio­nowania wiary, gdyż pojawia się wówczas pytanie o szczerość jej interpre­tatorów oraz o to, czy w ogóle jest jeszcze coś trwałego. Po takich teologicznych interpretacjach wielu ludzi ma wraże­nie, że wiara Kościoła jest czymś w rodzaju meduzy, której nie można porządnie uchwycić, odnaleźć punktu, na któ­rym można by się oprzeć. Wiele dokonywanych bez pełnego prze­konania interpretacji słów Biblii, które można dzisiaj spotkać i które są bardziej ucieczką niż interpretacją, pro­wadzi do chorobliwej formy chrześcijaństwa, które nie jest już prze­ko­nane o swojej prawdzie i dlatego nie może dawać oparcia i wy­woływać entuzjazmu. Sprawia raczej wrażenie stowa­rzy­szenia, które nadal mówi, chociaż właściwie nie ma już nic do po­wiedzenia, gdyż górnolotne słowa nie wyrażają przekonania, a jedynie usiłują ukryć jego utratę.

Drugi odcinek